Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skowy korpus sadowy. Skazana spała w swej celi, nie wiedząc, co ją czeka za chwilę.
Ci, którym polecono ją zbudzić, poszli gęsiego poprzez korytarze więzienne. Chmurni, jakby niezdecydowani, popychali się wzajem nerwowemi ruchami. Otworzono drzwi. W świetle lampki nocnej ujrzano Freyę: spała. Otwarłszy oczy i ujrzawszy się otoczoną przez tylu mężczyzn, przeraziła się śmiertelnie.
— Spokoju, Freyo, — rzekł dyrektor więzienia. — Rekurs został odrzucony.
— Odwagi, moja córko! — rzekł spowiednik.
Przerażenie Frei trwało zaledwie parę chwil. Straszliwe przebudzenie zaskoczyło ją niespodziewanie. Wnet jednak opanowała się; spokój odmalował się na jej twarzy.
— Trzeba umrzeć? — spytała. — Nadszedł czas? A więc, niech-że mnie rozstrzelają. Jestem gotowa.
Kilku mężczyzn odwróciło twarze, by nie patrzeć na nią.
Musiała wstać z łóżka wobec dwóch dozorców więziennych. Obawiano się, by nie chciała popełnić samobójstwa. Poprosiła więc adwokata, by został w celi; miało to jej złagodzić uczucie zażenowania, ogarniające ją na myśl, że się musi ubierać wobec dwóch nieznanych mężczyzn.
Odczytując ten ustęp, Ferragut odgadł boleść i zachwyt mecenasa. Obrońca widział Freye napół nagą, czeszącą się po raz ostatni.
„Co za czarująca kobieta! I tak piękna! Urodziła się do miłości i zbytku, a umrzeć musi podarta przez kule, jak hartowny żołnierz“.
Adwokat oczarowany był kokieterją Frei w ostatnich godzinach jej życia. Umrzeć chciała, jak żyła, przystrojona we wszystko, co miała najlepszego. W przeczuciu też zbliżającej się chwili stracenia sprowadziła na kilka dni przedtem kosztowności swe i stroje, jakie miała na sobie w chwili aresztowania do powrocie z Brestu.