Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obrońca opisywał, że była ubrana w suknię jedwabną koloru szaro-perłowego. pończoszki i pantofelki barwy chrabąszczowej i płaszcz obszyty futrem; główkę okrywał wielki kapelusz z piórami. Miała pozatem naszyjnik z pereł, w liazach szmaragdowe kolczyki, na palcach wszystkie swe brylanty.
Chciała się przejrzeć jak w lustrze w szybach więziennego okna, na którem czerniła się jeszcze noc — usta jej rozchyliły się w smutnym uśmiechu.
— Umieram jak żołnierz! w mundurze! — rzekła do adwokata.
Do kancelarji więziennej, zalanej olśniewającem sztucznem światłem weszła, błyskając klejnotami, w pióropuszu swego kapelusza, z całą swobodą wielkiej pani; otaczali ją mężczyźni, przybrani w odzież czarną i błękitną. Lekki zapach perfum, wspomnienie minionych czasów szczęścia, dolatywał jeszcze od jej sukni.
Dwie zakonnice, jakie jej towarzyszyły w ciągu ostatnich dni. wydawały się bardziej wzruszone niż ona sama. Usiłowały ją uspakajać, a im samym drgały od cisnących się do oczu łez powieki. Nie mniej wzruszony był spowiednik.
Na tydzień przedtem Freya długo się namyślała, czy przyjąć ma pastora protestanckiego czy katolickiego księdza? W ciągłej włóczędze po kuli ziemskiej nie miała czasu na wybór wyznania. Wreszcie zdecydowała się przyjąć księdza katolickiego, który się jej wydał prostszym i łatwiejszym w stosunku...
Skazanej odczytano wyrok i odrzucenie rekursu. Następnie polecono jej podpisać papiery.
Pułkownik jakiś rzekł jej wówczas, że przysługuje jej prawo napisania listu do rodziny czy do przyjaciół lub podyktowania ostatniej swej woli.
— Do kogóż mam pisać! — rzekła Freya. — Nie mam nikogo na święcie.