Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Umiała operować uśmiechem i na pierwsze zadane jej pytania odpowiedziała z pełną wdzięku skromnością, tocząc rzekomo niewinnemi oczyma po oficerach, siedzących za stołem prezydjalnym.
Ale w atmosferze było coś lodowatego i coś wrogiego, coś, co wnet sparaliżowało jej uśmiechy i odjęło całą moc jej słowom i spojrzeniom. Czoła chyliły się pod ciężarem surowych myśli: ludzie ci w danej chwili zdawali się jakby postarzałymi o lat trzydzieści. Mimo jej usiłowania nie widzieli jej taką, jaką była. Zachwyty i pożądania pozostawili za progiem. Freya zrozumiała, że przestała być kobietą: była teraz tylko oskarżoną.
— Oni to zrobili to wszystko! Nadużyli mego zaufania! Chcę zeznać wszystko, co wiem.
Adwokat w swem sprawozdaniu zachował zupełną rezerwę co do przebiegu rozprawy. Tajemnica zawodowa i nakaz patrjotyczny skłoniły go do małomówności. Rozprawa trwała od rana do późnej nocy; Freya zeznała wobec sądu wszystko, o czem wiedziała. Następnie zabrał głos jej obrońca, usiłując usprawiedliwić pewne złagodzenie kary. Wina tej kobiety była oczywiście niewątpliwa, a zło zrządzone bardzo wielkiem. Należałoby jej jednak darować życie wzamian za doniosłe rewelacje, jakie poczyniła. Należałoby też wziąć pod uwagę jej wrodzoną lekkomyślność... a wreszcie zemstę, jaką chcieli wywrzeć na niej wrogowie kraju...
Adwokat czekał wraz z Freyą do późnej nocy na wyrok trybunału. Klientka, zdawało się, żywiła jeszcze nadzieję: znowu stawała się kobietą; rozmawiała z nim zupełnie spokojnie, uśmiechała się do pilnujących ją żandarmów; wynosiła pod niebiosa armję. „Francuzi są rycerscy; nie byliby zdolni do zabicia kobiety....“
Mecenasa nie zdziwiły surowe, prawie smutne twarze oficerów, powracających z narady. Zdawali się być niezadowolonymi z decyzji, choć