Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieniem. Po co tu przyszła? Co tu właściwie robiła, wraz z tym napół nagim strcem, co ją strofował, jakgdyby miał być jej ojcem.
— Dziękuję! Po stokroć dziękuję! — rzekła, wychodząc z kuchni.
Poczem na pokładzie już przystanęła, by wydobyć z woreczka lusterko i puszek z pudrem. W szlifowanym owalu szklanym dostrzegła fauniczną twarz Toniego, co się niecierpliwił, stojąc poza nią.
— Proszę powiedzieć kapitanowi Ferragutowi, że mu się już narzucać nie będę... Wszystko skończone... Być może kiedyś jeszcze posłyszy o mnie, ale mnie już nie zobaczy nigdy.
I, nie odwracając się więcej, zeszła ze statku.
Toni podbiegł z pośpiechem do okienka ulisesowej kajuty.
— Poszła sobie? — zapytał Ulises niecierpliwie.
Toni skinął głową potakująco.
— Poszła, przyrzekłszy, że już tu nigdy nie wróci.
— Dałby to Bóg! — rzekł Ferragut.
Następnych dni kapitan prawie nie schodził na ląd. Nie chciał był spotkać Frei choćby przypadkiem gdzieś na mieście; nie ufał swej stanowczości; bał się, że jeśli ją raz jeszcze zobaczy, ustąpić gotów jej prośbom.
Skoro jednak zakończono ładowanie statku, niepokoje te opuściły Ferraguta. Podróż krótsza być miała od poprzednich. „Mare Nostrum“ zawieść miało na Korfu sprzęt wojenny dla garści pułków serbskich, reorganizujących się tam przed odmarszem do Salonik.
W drodze powrotnej właśnie, gdy Ferragut wszedł na mostek kapitański, by objąć zmianę po Tonim, nagle obaj razem dojrzeli to, o czem myśleli ciągle w czasie podróży. W dali, w polu widzenia lornetek okrętowych widać było krawędź