Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzykliwi, skłonni do bójek klijenci, odgadł w przybyszu człowieka szukającego zaczepki i chciał go ułagodzić uśmiechami i nadskakiwaniem.
Marynarz ozwał się doń pełnym głosem:
— Wiem, że tu, w tej spelunce mówią o mnie często. Są tu ludzie, coby mnie chcieli zobaczyć. Możesz im powiedzieć, że kapitan Ferragut jest tu, do ich dyspozycji.
— Zaraz to zrobię, — rzekł Andaluzyjczyk.
I podbiegł do lady, poczem wrócił niezwłocznie, niosąc butelkę i kieliszek.
Próżno Ulises mierzył wzrokiem siedzących za stołami. Ci, co odwróceni byli doń tyłem, trwali tak nieruchomo; pozostali, spuszczając oczy, szeptali coś tajemniczo.
Dwóch czy trzech wreszcie poczęło rzucać oczyma ku kapitanowi. Budzący się gniew błysnął im w źrenicach: pierwsze zdumienie rozproszyło się teraz i już gotowi byli zebrać się w sobie, wstać i rzucić się na przybysza. Ale jeden z siedzących tyłem do Ferraguta mruknął pocichu jakiś rozkaz: posłusznie więc odwrócili się i przycichli.
Cisza ta znużyła wkrótce Ulisesa. Jego zachowanie się wyzywające wydawać mu się poczęło śmiesznem. Nie wiedział, do kogoby się mógł zwrócić tu, gdzie wszyscy unikali jego spojrzeń. Na sąsiednim stole leżało jakieś pismo ilustrowane, pochwycił je więc i zaczął przeglądać. Tekst był niemiecki; Ulises mimo-to udawał, że czyta z zajęciem.
Siadł był bokiem, by móc sięgnąć do kieszeni po rewolwer; rękę trzymał niby w roztargnieniu tuż przy rozcięciu kieszeni, gotów chwycić za broń w razie napaści. Mimo-to zaczynał już żałować, że się przesłonił gazetą. Wrogowie mogli przecież korzystając z tego, że czytał, podsunąć się chyłkiem i napaść nań znienacka. Ale pod wpływem miłości własnej siedział nadal nieruchomo: nie chciał, by ktokolwiek odgadł, że się niepokoi.