Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ferragut przerwał. Brwi miał zmarszczone, jakby pod wpływem jakiejś uporczywej myśli... Może nie słyszał jej nawet.
— Gdzie jest doktorka?
Ton zapytania był niepokojący. Ulises zaciskał pięści i poglądał dokoła, jakby spodziewając się, że za chwilę ujrzy tę majestatyczną damę. Zachowaniem swem przypominał teraz chwilę, gdy uderzył Freyę.
— Podróżuje gdzieś, gdzie nie wiem doprawdy, — odrzekła. — To w Madrycie jest, to w San-Sebastjan, to w Kadyksie... Podróżuje bez chwili wytchnienia; wszędzie ma znajomości... Jeślim się ośmieliła cię wezwać, to dlatego, że jestem sama.
I poczęła opowiadać mu o życiu swem tu, w osamotnieniu. Dawna jej opiekunka nie korzystała już obecnie z jej usług. Wszystko teraz robiła sama, unikając czyjegokolwiek pośrednictwa. Po tem, co się przydarzyło von Kramerowi, stała się niezmiernie podejrzliwa. Jeśli potrzebowała pomocników, dobierała ich sobie jedynie z pośród Niemców, osiadłych w Barcelonie.
Uformowała się więc dokoła niej banda okrutna i gotowa na wszystko: byli to wychodźcy z republik południowo-amerykańskich, obieżyświaty z miast nadmorskich, włóczęgi z dziewiczych lasów wnętrza. Na czele ich stal adjutant nieodłączny doktorki, jej prawa ręka, skryba Karol, którego Ferragut widywał w domu doktorki na Chiai.
Ów drab o słodko uprzejmej minie popełnił był cały szereg krwawych zbrodni. Był też istotnie godnym przywódcą owej zbieraniny szumowin. Banda ta zbierała się co wieczór w pewnej kawiarni portowej. Freya pewna była, że wszyscy oni trudnili się aprowidowaniem okrętów podwodnych, krążących na wodach hiszpańskich. Wszyscy wiedzieli też, jaką rolę odegrał był kapitan Ferragut w wydarzeniu marsylskiem: gdy wspominali o nim, w głosach dawał się słyszeć ton pogróżki.