Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bojąc się, że odejdzie, Freya z jękiem napół się uniosła. Krew popłynęła jej ze skroni obficiej.
Litość nieprzeparta, jakąby poczuł dla nieznajomej, porzuconej gdzieś na pustkowiu, owładnęła teraz marynarzem. Na podłodze spostrzegł wielki wazon z kwiatami. Jednym rzutem wyszarpał zeń i rzucił na dywan olbrzymią więź kwiatów wiosennych, jaką ułożyły przed chwilą ręce kobiece, drżące może od wzruszeń oczekiwania.
Zmoczył chustkę w wodzie, ukląkł i uniósł nieco głowę Frei. Z ufnością chorego dziecka pozwoliła sobie przemyć ranę. Przez cały czas patrzyła nań błagalnemi, szeroko rozwartemi oczyma.
Gdy krew już przestała płynąć i zakrzepła w wielką, ciemną plamę na skroni, Ferragut chciał pomóc jej powstać.
— Nie, pozwól mi zostać tak, — szepnęła. — Wolę tu być u nóg twoich. Jestem twą niewolnicą, rzeczą twoją... Bij mnie, jeśli to ma gniew twój złagodzić...
I, chcąc podkreślić uległość, wyciągnęła doń usta, żebrząc pokornie o pocałunek, jak służka, pełna wdzięczności.
— A, nie!... nie!...
Usuwając się od tej pieszczoty, Ulises gwałtownym ruchem porwał się z ziemi. Nienawiść oganiała go znowu, w miarę jak Frei wracała przytomność i, skoro krew jej przestała już płynąć z rany, rozwiała się gdzieś litość, jaką go początkowo przejął jej widok.
Odgadłszy to, poczuła, że trzeba mówić.
— Zrób ze mną, co sam zechcesz. Na nic się nie będę skarżyła. Jesteś pierwszym mężczyzną, co mnie uderzył... a ja się nie broniłam! Nawet, gdybyś znowu począł mnie bić, nie broniłabym się zupełnie. Innemu komuś odpowiedziałabym ciosem na cios; ale tobie... Tylem ci zrobiła złego!