Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szereg głosów powtórzył ów okrzyk zgodnem echem, na wołanie ludzie porwali się ze wszystkich stron: jakby z pod ziemi wyrośli; magiczny wyraz leciał z ust do ust aż hen, w dal, budził grozę na statkach i na bulwarze. „Szpieg“!... Ludzie, słysząc to, przyśpieszali biegu, robotnicy porzucali ładunki, by go ścigać, majtkowie zbiegali z parowców, by wziąć udział w owem polowaniu na człowieka.
Owego, co pierwszy rzucił hasło pościgu, wyminął teraz pęd ogólny, jaki się porwał na wołanie, Feraguta, choć biegł w dalszym ciągu, prześcignął strzelcy afrykańscy, robotnicy z doków, dozorcy portowi, marynarze, ukazujący się raptem z ciasnych przejść pomiędzy skrzyniami a pakami towarów, rzekłoby się charty, myszkujące w zagajach w boru, łasice, ścigające królika w wąskich przesmykach nory. Zbieg był już niemal otoczony, gdziekolwiek się był zwrócił, wnet jak z pod ziemi wyrastał nieprzyjaciel; poniechał też labiryntu ciasnych przejść, wybiegł na drugą stronę doków i ruszył prosto przed siebie bulwarem.
Polowanie na otwartym terenie nie trwało długo. „Szpieg!“ Głosy szybsze od ludzi, leciały przed zbiegiem. Słysząc nawoływania ścigających, robotnicy, dotychczas pracujący i nie zwracający uwagi na zajście, — teraz zabiegali drogę uciekającemu.
I zbieg znalazł się wnet między dwiema gromadami ludzi: jedna, zagięta w łuk barkiem nazewnątrz czekała nań, zaparłszy się nogami w ziemię, druga, wyciągnąwszy się w drugi łuk, odwrotnie wygięty, biegła w trop za nim. Końce obu łuków się zbiegły: szpieg został ujęty.
Ferragut dojrzał go, jak niesłychanie blady, bez tchu, toczył dokoła spojrzeniem ściganego wierzą, pragnącego jeszcze mimo wszystko walczyć w swej obronie. Chciał może wydobyć rewolwer, by drogo sprzedać życie. W pobliżu murzyn jakiś porwał się nań, zbrojny, w potężny kij. Szpieg