Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

goś niebezpieczeństwa. Ponad głową posłyszał tupot ludzi, biegnących po pokładzie. Posłyszał czyjeś głosy. Jął się ubierać pośpiesznie, a wtem poczuł, jak pod gwałtownym zwrotem steru parowiec nagle zmienił kierunek.
Wybiegłszy na pokład, za jednym rzutem oka zorjentował się, że statkowi bezpośrednio nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Dokoła nie było widać nic anormalnego. Morze, ciemne jeszcze, falowało zlekka na bokach statku, płynącego dalej miarowym ruchem. Na pokładzie nie było jednego pasażera. Wszyscy spali jeszcze w kabinach. Na mostku kapitańskim stał komendant i wszyscy oficerowie; paru z nich, pośpiesznie przyodzianych, zerwało się widać w tej chwili ze snu.
Przechodząc koło stacji telegrafu bez drutu, Ferragut dowiedział się, co się stało. Młodzieniec, z którym rozmawiał w przeddzień, stał w progu, obok kolegi, który teraz, nałożywszy kask i przekładając coraz rączkę aparatu, słuchał rozmów z niewidzialnych parowców i odpowiadał na nie.
Przechodząc koło stacji telegrafu bez drutu, miał właśnie skończyć służbę i przekazać ją swemu koledze, nagły sygnał zatrzymał go na stanowisku. To „Californian“ telegrafem bez drutu rzucał hasło niebezpieczeństwa, formułę S. O. S., używaną jedynie w wypadkach bardzo poważnych. Następnie po paru sekundach tajemniczy głos poprzez setki mil rozpoczął swą tragiczną opowieść. W pobliżu „Californian‘a“ pojawił się znagla okręt podwodny i dał doń kilka strzałów działowych. Statek angielski, ufając w swą chyżość, usiłował uciec...
Wszystko to trwało coś około dwudziestu minut. Echa odległej tragedji zmilkły wnet nazawsze: komunikacja została przerwana. W aparatach ozwał się nagle trzask nieco głośniejszy, a potem, nic!... Cisza zupełna.