Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ulises nagle wybuchł gniewem... Oficer holenderski, uczony przyrodnik, śpiewak, co sobie dla niej życie odebrał, wreszcie dziś ów fałszerz antyków... Iluż więc ostatecznie mężczyzn było w jej życiu? O iluż jeszcze opowie mu w przyszłości? Czemuż „nie wyjedzie“ wreszcie ze wszystkimi naraz?
Freyę zdumiała owa gwałtowność natarcia. Gniewu marynarza przeraziła się naprawdę. Następnie jednak poczęła się śmiać, tuląc się mu do ramienia, i rzekła, zwracając twarz ku niemu:
— Zazdrosny jesteś? Mój rekin jest zazdrosny? Mów jeszcze. Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem z tego szczęśliwa. Skarż się na mnie! Bij mnie! Poraź pierwszy widzę zazdrosnego o mnie mężczyznę. Ach, wy, południowcy! Nie dziw, że was kobiety ubóstwiają!
I istotnie mówiła prawdę. Przenikał ją nowy dreszcz rozkoszy na widok owego gniewu męskiego, płynącego z miłosnych rozczarowań. Jakże innym Ulises był od wszystkich owych mężczyzn, jakich znała poprzednio: zimnych, obojętnych samolubów.
— Ulisesie mój! Jakże ja cię kocham! Chodź, chodź; niechże ci to wynagrodzę.
Byli właśnie na jednej z ulic pryncypalnych, tuż obok pnącej się w górę przecznicy. Popchnęła go w nią i ledwie uszli kilka kroków ciasną i ciemną uliczką, uchwyciła Ulsesa w objęcia i, odwróciwszy się tyłem do światła i ruchu wielkiej ulicy, przywarła mu ustami do ust w tym przepotężnym pocałunku, od którego kapitan chwiał się na nogach.
Gniew odleciał wnet kapitana, mimo to jednak skarżył się on jeszcze ciągle w czasie drogi powrotnej. Chciał za wszelką cenę wiedzieć o wszystkich kochankach, jakie Freya przed nim posiadała.
— Chcę cię znać, skoro należysz do mnie. Mam po temu prawo.