Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na wspomnienie o owem prawie, powtarzane z dziecinnym uporem, Freya uśmiechnęła się boleśnie.
— Po co to chcesz wiedzieć! — zapytała ze smutkiem w głosie. — Co ci z tego przyjdzie? Prawda jest niezmiernie cenna we wszystkich innych okolicznościach życiowych, lecz nie wtedy, gdy w grę wchodzi miłość. Wierzaj mi, odpędź od siebie te strzygi przeszłości. Czy teraźniejszość ci nie wystarcza? Czy nie jesteś szczęśliwy?
I, by mu dowieść, że nic mu do szczęścia nie brakło, nocy tej w mrokach ich pokoju długo snuła nieskończony różaniec dzikich rozkoszy, aż Ulises zapadł w słodkie, z nicością graniczące odrętwienie.
Zdawał sobie jednak sprawę ze swego upodlenia. Ubóstwiał, a jednocześnie nienawidził ową kobietę, śpiącą tuż obok... I nie mógł się od niej oderwać. On, co przed pani miesiącami jeszcze uważał się za człowieka stanowczego i rządzącego się zawsze własną wolą, teraz zaklinał ją i wybuchał płaczem, gdy wspominała o rozstaniu.
Czasami dopytywał się Ulises kochanki swej o jej obecne życie. Ciekawiły go tajemnicze zatrudnienia doktorki; chciał wiedzieć, jaki w nich Freya brała udział.
Odpowiedzi jej jednak były niekompletne. „Ja tylko spełniam polecenia doktorki, która wie wszystko...“ Poczem, po pewnem wahaniu, prostowała. Nie, przyjaciółka jej nie mogła wiedzieć wszystkiego. Ponad nią był jeszcze hrabia i inne osobistości, jakie odwiedzały ją od czasu do czasu w charakterze zwykłych, przejezdnych podróżnych. I łańcuch ów agentów, od najniższych aż do najwyższych, gubił się gdzieś w tajemniczych wyżynach, na wspomnienie których bladła Freya, a w głosie jej rozbrzmiewała nuta lękliwego, przesadnego szacunku.
Wolno jej było mówić jedynie o własnych czynach, robiła to wszakże zawsze, w sposób niezmiernie oględny, opowiadając o sposobach, do jakich