Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zakończy pewne sprawy, jakie go narazie zatrzymują w Neapolu...
W kilka dni potem pożycie dwojga kochanków, zmieniło się znagła aż do gruntu. Freya nie chciała nadal mieszkać w hotelu. Półuśmiechy i domyślniki gości i służby hotelowej ranić poczęły nagle jej wstydliwość. Chciała nadto, by kochać się mogli bez żadnych zgoła przeszkód. Doktorka, darząca ją uczuciem wprost macierzyńskiem, umożliwiła jej usunięcie tych zapór, zaproponowawszy część własnego mieszkania.
Ferragut zdumiał się, iż mieszkanie doktorki było tak rozległe. Poza salonem ciągnął się długi szereg pokoi nieumeblowanych, cały labirynt zakamarków i korytarzy, w którym kapitan z trudem się ledwie orjentował. Wszystkie drzwi, wychodzące na klatkę schodową, należały do tego mieszkania, stanowiąc toż osobne wyjścia.
Kochankowie zainstalowali się w jednym z krańcowych pokoi; było to mieszkanie niezależne z osobnem wyjściem na schody. Zajmowali oni wielki salon, przeładowany gipsaturami i złoceniami, ale umeblowany niezmiernie ubogo. Były tam trzy krzesła, stół zarzucony papierami, przyporami toaletowemi i jadłem, wreszcie łóżko dość wąskie w jednym z kątów pokoju: to było wszystko.
Pędzili tam żywot młodego małżeństwa w zupełnem odosobnieniu od ludzi. Z braków umeblowania i z tysiąca niedogodności mieszkaniowych zaśmiewali się jak dzieci. Freya gotowała śniadania na lampce spirytusowej, odtrącając coraz kochanka, który uważał się za bardziej kompetentnego w sprawach kulinarnych. Marynarz wszystko po troszę umie.
Ferragut zaproponował, iż poszuka służącej do cięższych robót. Propozycję tę jednak Freya przyjęła z oburzeniem.
— Nigdy! Mogłaby być szpiegiem.