Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prowadzićprowadzić do szkoły, Ulises wyciągał do niej ręce w nagłym entuzjazmie, jakgdyby oszałamiał go i upajał ów mocny a czysty zapach zwierzęcości, bijący od dziewczyny, „Visanteta!... O! Visanteta!“ I myślał o Konstancji. Tak pachnieć musiały imperatorowe, tak delikatna musiały mieć cerę.
Don Esteban domyślał się częściowo potem wyobraźni synowskiej, przypatrując się jego zabawom i lekturze.
— Ach! ty komediancie!... Ach! ty marzycielu! Podobnyś do swego ojca chrzestnego.
I, mówiąc to, miał jakiś uśmiech dwuznaczny na ustach, w którym przebijała się zarówno pogarda dla nieużytecznych idealizmów, jak i szacunek wobec artystów, szacunek, któryby można było porównać ze czcią, jaką Arabowie żywią da szaleństwa, widząc w niem pewien dar Boży.
Dońa Cristina pragnęła, by ów syn jedyny, pieszczony, wychuchany jak królewicz z bajki został księdzem. Widziała go już w marzeniach, jak odprawiał pierwszą mszę świętą; wyobrażała go sobie kanonikiem, potem prałatem... Któż-to wie? Gdy już zejdzie z tego świata, inne kobiety ujrzą może jej Ulisesa, z krzyżem złotym, przed nim niesionym, przyodzianego w czerwony płaszcz niewątpliwie, zazdroszcząc, matce, która wydała na świat jednego z książąt Kościoła.
W nadziei, że może rozbudzi w syna niezbędne po temu skłonności, urządziła kaplicę w jednym z salonów niezamieszkanych w domu. Koledzy szkolni Ulisesa korzystali z dni wolnych od zajęć, by śpieszyć doń, pociągani zarówno przyjemnością zabawy „w księdza“ jak i pewnością, iż zaproszeni zostano na obfity podwieczorek, jaki przygotowywała dońa Cristina, pragnąc przypodobać się duchownym ze swej parafji.
Dźwięk dzwonków, zawieszonych u jednych z drzwi salonu, znaczył początek ceremonji. Kli-