Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jenci pana notariusza, oczekujący w antresoli na akta, wygotowywane pospiesznie przez dependentów, podnosili głowy w zdumieniu. Stare domostwo, którego wszystkie kąty zdawała się wypełniać cisza, drgało naraz, a metaliczne dźwięki biegły aż na ulicę, po której zrzadka zaledwie ktoś przejeżdżał.
Niektóre z dzieci zapalały świece i rozkładały poświęcane obrusy, zdobne w subtelne koronki, a uszyte przez dońę Cristinę. Tymczasem Ulises i jego najbliżsi przyjaciele przywdziewali wobec wiernych białe, zlotom haftowane ornaty, nakładając na główki prześliczne birety. Matka, przypatrująca się dzieciom z poza uchwalonych drzwi, hamowała się, by nie wejść i nie zasypać Ulisesa gradem pocałunków. Z jakim-że bo wdziękiem imitował gesty przyklękającego podczas mszy kapłana.
Aż dotąd wszystko szło jaknajskładniej. Ksiądz i dwaj ministranci wyśpiewywali na całe gardło przed piramidą świateł, a chór wiernych odpowiadał mi z głębi sali ze drżeniem niecierpliwości w głosie. Nagle jednak rozlegały, się wykrzyki protestu. Budziły się schizmy i herezje. Ci, co byli księżmi, przywłaszczali sobie tę godność już nazbyt długo. Teraz winniby widzowie przywdziać ornaty i odprawiać służbę Bożą: zresztą tak się przecież umówiono. Kler jednak odmawiał bezwzględnie tych rozobłóczyn; w zachowaniu się dzieci był majestat, jaki dają prawa nabyte. I nagle ręce bezbożne poczynały zrywać święte odzieże, profanowały je, darły w strzępy! Krzyk, poszturkiwania. bójka... Qbrazy święte, świece leciały na ziemię... Skandal i ohyda... Ktośby mógł rzec, że to Antychryst się rodzi... Wreszcie Ulises zręcznym pomysłem kładł kres bójce:
— A gdybyśmy tak poszli się bawić na strych?
Na strychu był olbrzymi skład starych rupieci. Dzieci przyjmowały projekt z zapałem. Zapominano w tejże chwili o kaplicy. I jak chmura pta-