Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myśleli z zadowoleniem o tem, że ujrzą wnet panią Tonę która będzie im usługiwała.
Tona jednak będąc kobietą energiczną i doświadczoną, umiała się bronić. Nie namyślała się długo: na zbyt natarczywe zaczepki odpowiadała pogardliwym ruchem ręki, na uszczypnięcie wymierzeniem policzka, na niespodziewany zaś uścisk dumnem kopnięciem, które przewracało na piasek silnego i zdrowego jak maszt barki chłopca.
Nie mogła dopuścić do tego, aby się źle o niej odzywano. Dbała o szacunek dla siebie. Była przecież matką dwojga dzieci, śpiących tuż za przegródką z desek, tak iż słyszała ich ciężkie sapanie. Musiała myśleć przedewszystkiem o ich utrzymaniu.
Troszczyła się o przyszłość dzieci, które rosły na brzegu jak mewy, ukrywając się od promieni słonecznych pod kadłubami barek, albo brodząc po mokrym piasku, pokrytym czepiającemi się ich bronzowych nóg wodoroślami, w poszukiwaniu muszli i ślimaków.
Starszy, Pascualet, był jakby żywym portretem swego ojca. Gruby, pełnolicy, brzuchaty, wyglądem swym przypominał dobrze odżywianego duchownego i dlatego rybacy nazywali go Proboszczem. Przezwisko to zachował przez całe życie.