Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napływ kupujących coraz bardziej wzrastał.Handlarki dawały sobie nawzajem od czasu do czasu jakieś znaki tajemnicze i wołały przyciszonym głosem we własnym żargonie, uprzedzając w ten sposób swe towarzyski o zjawieniu się agentów, poczem w tejże chwili z błyskawiczną szybkością znikały pod fartuchami lub spódnicami mniejsze od przepisowych ciężarki do wag.
Jednocześnie płatano ryby staremi zardzewiałemi nożami. Spadające pod stragan wnętrzności wzbudzały odrazę nawet u psów błąkających, które zatrzymawszy się chwilkę i węsząc odwracały się pogardliwie i biegły do pobliskich jatek pod kolumnadę.
Handlarki przed godziną jeszcze życzliwie rozmawiające ze sobą na wozie lub przy wadze celnej, teraz rzucały na siebie wrogie spojrzenia, ilekroć któraś z nich zdołała zatrzymać przy swoim straganie nowego kupującego.
Na całym Targu cuchnącym wonią wilgotną panowała atmosfera walki i brutalnej konkurencji. Handlarki wykrzykiwały hrapliwym głosem, uderzając ręką po wadze dla zwrócenia uwagi przechodniów, to znowuż przemawiały do nich bardzo uprzejmie, skoro się tamci zainteresowali towarem. Po chwili jednak, gdy targujący się odchodził nic nie kupiwszy, usta miodopłynne zamieniały się w otchłań, z której buchały, niby