Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skrzypiąc boleśnie mimo swej doskonałej budowy, Kwiat majowy z trudem ulegał sterowi. Skakał jak piłka z zadziwiającą szybkością z fali na falę to naprzód, pędzony przez wicher, to znowuż w tył, odrzucany i zatapiany przez pieniące się bałwany odbijające od ściany kamiennej.
Luka była szczelnie zamknięta i dlatego, mimo że fale się przelewały przez pokład, barka mogła w dalszym ciągu kołysać się odważnie na morzu.
Właściciel barki zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że sytuacja jest rozpaczliwa. Oddani byli teraz na łaskę i niełaskę wracających bałwanów. Płynąć z wiatrem dalej było niepodobieństwem; należało albo wejść jaknajprędzej do portu, albo zginąć tuż u jego wejścia.
Widział teraz wyraźnie liczny tłum zgromadzony na szczycie molo. Nawet krzyki pełne przerażenia donosiły się od czasu do czasu do barki.
Ach Boże! Jakże przykro ginąć na oczach przyjaciół, gdy się słyszy tylko ich głosy bezradne! Przeklęte morze!... Nienawistny wiatr wschodni!...
Proboszcz się wściekał ze złości, przeklinając morze i plując na rozszalałe fale, na których barka musiała tańczyć, to podnosząc swój nos tak, iż się znajdowała w pozycji niemal pionowej, to