Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czy później będzie musiała się rozbić w Cullera lub u przylądka San Antonio. Lepiej spróbować wejść do portu. Skoro tak czy inaczej śmierć nas nie ominie, przynajmniej umrzyjmy blisko domu, tam gdzie niejeden z naszych przodków już zginął pod bokiem Chrystusa cudownego z Grao.
I wuj Batiste schyliwszy się i rozpiąwszy koszulę na piersi, wydostał krzyż bronzowy zmatowiały od potu i pocałował go pobożnie.
Tymczasem innych to oburzyło. Pod bokiem Chrystusa! Co za obłuda! Tonet szydził śmiejąc się ponuro, inni zaś dwaj marynarze przeklinali strasznie starego. Zdawało się, że rozpacz wobec grożącego im niebezpieczeństwa budziła w nich uczucia bezbożne.
Proboszcz wzruszył tylko ramionami. Był wiernym chrześcijaninem, nawet ksiądz z Cabanal mógłby to śmiało potwierdzić, w tym jednak wypadku nie należało wtrącać Chrystusa, wystarczy jeżeli barka będzie posłuszna szczęśliwemu nagłemu zwrotowi steru.
Bliskość molo dawała się już odczuć Kwiatowi majowemu. Pale biły już nietylko z tyłu, lecz i z przodu, i to jeszcze straszniejsze, wracały bowiem rozwścieczone natrafiwszy na przeszkodę skalistą. Teraz groziły już dwa niebezpieczeństwa, jedno ze strony wichru, drugie zaś ze strony olbrzymiej tamy, zbudowanej przy pomocy rąk ludzkich.