Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych wdzięku ruchach i łopocących na wietrze spódniczkach. Atmosfera fabryki mieszczącej się w dawnej Komorze celnej, przepełniona pyłem tytoniowym, zmuszała je do nieustannego kichania.
Śliczną dziewczyną była teraz Roseta. Słusznie nosiła to imię. Matka, obserwując ją nieraz ukradkiem, stwierdzała, że była zgrabną jak pan Martinez.
I teraz miała wzrok skierowany na córkę, znajdującą się pod drzewem oliwkowem. Współczując jej, że i w zimie będzie musiała chodzić co rano tak wcześnie do fabryki, wpatrywała się w jej jasne rozwichrzone włosy, oczy zamyślone i cerę nie wrażliwą na słońce i wiatry morskie. Cień gałązek padający na twarz dziewczyny, czynił wrażenie dziwacznych deseni.
Roseta spoglądała to na Dolores to na Toneta swojemi spostrzegawczemi smutnemi oczami dziewczyny, która wie o wszystkiem. Słysząc zaś jakiemi pochwałami obsypywał Pascualo brata, coraz bardziej unikającego rozrywek i chętnie przebywającego w tym domu, gdzie może znaleźć spokój i dobre słowo prędzej niż w swoim, uśmiechnęła się sarkastycznie.
Ach, ci mężczyźni! Mówiły już o tem z matką nieraz, że jeśli który z nich nie jest gałganem jak Tonet, to napewno jest głupcem, jak Pascu-