Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uzupełniali własnemi uwagami historję o murzynce.
Tonet tymczasem, siedząc ze spuszczoną głową, bąknął z wyrazem zmęczenia:
— O! wtedy miałem znacznie lepszy humor!
Nagle usłyszano głos właściciela barki znajdującego się z tyłu na pokładzie. Ktoś się zbliżał do barki. Czerwone światło zwiększało się coraz bardziej. Donosił się plusk wody jak gdyby do barki płynął pies. Był to stateczek składu. Na pokład Nadobnej wskoczył młodzieniec o jasnych wąsach i granatowej czapeczce, poczem w języku mieszanym portów afrykańskich, w którym można było rozróżnić wyrazy włoskie, francuskie, greckie i katalońskie oznajmił Proboszczowi o danem mu poleceniu.
Nadeszła właśnie wiadomość od mosiû Mariano z Walencji. Oczekiwali barki od nocy ubiegłej. Rozpoznali dawane sygnały i przygotowali ładunek, który należy zabrać jaknajprędzej, bo chociaż władze francuskie udają, że tego nie widzą, lepiej jednak załatwiać szybko podobne sprawy.
— Do roboty! — zawołał Proboszcz zwracając się do załogi barki. — Ładunek na statku!
I ze statku, którego komin ledwie się ukazywał ponad ładunkiem, zaczęły wędrować na barkę wielkie pakunki owinięte płótnem nasmolonem o silnym zapachu.