Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

paznokciach polakierowanych na kolor błękitny i piersiach tatuowanych cudacznie stojąc w drzwiach, zapraszały do siebie, murzynki znajdujące się w łaźniach uśmiechały się jak psy, okazując gotowość masowania swemi niezgrabnemi rękami, a pozatem inne... Do djabła!... Prawdziwe panie o twarzach zasłoniętych welonem, tak że tylko widać było nos i jedno oko. Miały na sobie szerokie spodnie kołyszące się przy chodzeniu, pod szalem staniczek haftowany złotem, na rękach całą niemal wystawę jubilerską, na rozwiniętych zaś piersiach liczne naszyjniki z monet i półksiężyców.
A co za oczy! co za kształty!... Jeszcze dotychczas pamięta bogatą murzynkę, którą kiedyś spotkał w jednej z uliczek tam właśnie w górnej części miasta. Cóż? Trudno. Takim już był. Nie było na to rady. Uszczypnął ją z tyłu w owe spodnie szerokie, które, zdawało się, były wypełnione ciałem, a tymczasem uczuł w palcach coś twardego jak kamień. Murzynka zapiszczała jak mysz i nagle rzuciło się nań kilku czarnych djabłów uzbrojonych w kije. W tedy on i dwaj jego towarzysze wyjęli swe noże marynarskie, gdy tymczasem nadbiegli żuawi, zabierając ich do aresztu, skąd dopiero po dwuch dniach na żądanie konsula zostali zwolnieni.
Marynarze słuchając tych opowiadań z zazdrością myśleli o wyższości Toneta, a przytem