Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znalazłszy się w pobliżu Obory portowej i spojrzawszy na barkę-traktjernię, poczerniałą już ze starości i zaniedbania, zwrócili się z pozdrowieniem: „Dzień dobry, matko!“ do wyglądającej przez otwór umieszczony nad ladą traktjerni, lśniącej twarzy okrytej chustką, niby welonem zakonnym.
Kilka owiec brudnych i chudych pasło się, skubiąc trawkę rosnącą na błotnistym gruncie wybrzeża. Zalegającą dokoła bagnisk ciszę przerywało monotonne rechotanie żab. Schnące porozściełane na piasku rude sieci o korkowych pływakach stanowiły teren walk dla kogutów, z których się sypały barwne pióra, rzucające na słońcu metaliczne refleksy.
Kobiety pochylone w postawie klęczącej nad brzegiem kanału gazowni poruszały się niespokojnie, piorąc bieliznę lub szorując naczynia w wodzie zepsutej, płynącej korytem błotnistem, pełnem szkodliwych wyziewów. Robotnicy, obchodząc dokoła zręby nowych barek, wyglądających jak szkielety potworów przedpotopowych, zatykali wszystkie szpary między spojeniami desek. Powroźnicy zaś opasani pakułami, cofając się w tył, snuli w zręcznych swych palcach długą nić przez nieustanne kręcenie.
Obaj bracia znaleźli się wnet w dzielnicy Cabanal zwanej Las Barracas, której ludność nę-