Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żna służyć Bogu i Ojczyźnie... Ale wierz mi, w purpurze kardynała myślę nieraz z zazdrością o dragonie, któregoś widziała. Szczęśliwe to były czasy. Szabla ma dla mnie zawsze urok. Kiedy widzę przechodzących kadetów, zdaje mi się, że z chęcią zamieniłbym swój los z którymkolwiek z nich i oddał pastorał i mitrę za kepi i miecz. Być może, byłbym lepszym od nich żołnierzem. Ach, gdybym żył w epoce, kiedy prałaci odbierali ziemie Maurom! Jakimż wielkim arcybiskupem toledańskim byłbym wówczas!
I Don Sebastian wyprostowywał swe tłuste, stare ciało, wyciągał ramiona, dumny z reszty sił.
Został pan zawsze mężczyzną — powiedziała ogrodniczka. Mówiłam to nieraz tym księżynom, napadającym na kardynała, krytykującym go.
„Nie drażnijcie Jego Eminencyi, gdyż jest on zdolny wejść którego dnia na chór i wygnać was wszystkich — przyjaciół i wrogów swemi własnemi pięściami!”
— Oh, miałem niejednokrotnie chęć postąpić tak — rzekł kardynał z błyskiem energii w oczach. — Lecz wstrzymałem się przez szacunek dla mego stanowiska i sukni kapłańskiej. Winienem być pasterzem stada, nie wilkiem, przerażającym jagnięta okrucieństwem. Jednakże są chwile, kiedy doprowadzają mię do ostateczności; tracę cierpliwość i, niech Bóg mi wybaczy, ale nie wiele brakuje, bym podniósł laskę i skarcił to buntujące się stado, mające w Katedrze swą owczarnię.
Don Sebastyan ożywiał się, mówiąc o swej walce z kapitułą. Spokój, jaki spłynął na niego