Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grzeszną, jakiej nie stworzył żaden poeta. Ta noc czysta, kiedyśmy wyznali sobie miłość będzie naszą nocą poślubną... Pocałuj mię, towarzyszu życia mego.
I w ciszy klasztornej usta ich połączyły się długim pocałunkiem. A ponad nimi żale Beethowena rozlewały się ciągłe w żałobnych tonach...




X.

W początkach lipca Gabryel zaczął nocne dyżury. Około szóstej wieczorem schodził z Claveriasu i w bramie del Mollete spotykał się z drugim stróżem, Fidel’em, człowiekiem starym, chorowitym, kaszlącym bez przerwy, nie zdejmującym płaszcza w najupałniejsze dni lata.
— Idźcie pod klucz — mówił dzwonnik, poruszając wielkim pękiem kluczy.
Dwaj ludzie weszli do kościoła; dzwonnik zamknął drzwi z zewnątrz i oddalił się. Ponieważ dnie były jeszcze długie, do zapadnięcia nocy pozostawało przeszło dwie godziny.
— Świątynia należy teraz do nas dwóch — mówił drugi stróż. I człowiek ten zżyty z wielką pustą katedrą, zagospodarowywał się w zakrystyi; rozłożył koszyki z żywnością na kufrze między krucyfixem i świecznikami.
Lecz Gabryel, nie przyzwyczajony do majestatu pustej świątyni, oglądał ją ciekawie. Kroki jego dźwięczały na płytach. Od czasu do czasu wznosiły się grobowce arcybiskupów i wielkich panów