Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich kawalerów, mieszkających na Claweriasie. Tato był jej wielkim przyjacielem. Szukała go zawsze podczas nieobecności Don Antolina, znajdując wielką przyjemność w miłem zachowaniu się przyszłego toreadora. Chorowity Gabryel, wiecznie zajęty swemi myślami, nawet z mętną historją długich podróży po świecie, nie wzbudzał w niej zaufania. Natomiast rozmawiała uprzejmie nawet ze starym Estabanem, ponieważ był wdowcem. Jak utrzymywał Tato, widok spodni doprowadzał do szaleństwa biedną dziewczynę, mieszkającą w miejscu, gdzie nawet męzczyzni nosili suknie.
Don Antolin, który znał Gabryela jeszcze jako dziecko, nie przestał doń mówić po imieniu. Niewykształcony ksiądz nie zapomniał o świetnych zdolnościach seminarzysty i chociaż dzisiaj spotykał go, jako chorego, z litości przygarniętego przez Katedrę, biedaka, to tykanie zwierzchnika nie wykluczało pewnego zachwytu. Gabryel ze swej strony obawiał się Srebrnej-laski, i ponieważ znał jego fanatyzm i nietolerancyę dlatego ograniczał się prawie zawsze na słuchaniu, nie chcąc uronić jakiegoś kompromitującego wyrazu. Wiedział, że Don Antolin pierwszy wymagałby wydalenia intruza.
Kiedy ci dwaj ludzie spotykali się każdego ranka w klasztorze, Don Antolin zadawał Gabryelowi niezmiennie to samo pytanie:
— Jakże tam z tem zdrowiem?
Gabryel udawał optymistę. Wiedział, że nie było dla niego lekarstwa, ale istnienie spokojne, bez wzruszeń, ciągłe starania brata zatamowały postęp choroby; śmierć została chwilowo wstrzymana.