Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Dniało już dobrze, kiedy Gabryel Luna stanął przed katedrą. Na wązkich jednak ulicach Toleda była jeszcze noc zupełna.
Niebieskawe światło jutrzenki, z trudnością przedostawszy się przez gęstwinę dachów, leżało swobodniej na placu Ayuntamiento[1] pozwalając na wyłonienie się z cieniów nocy pospolitemu frontonowi pałacu arcybiskupiego, i dwu krytym czarnym szyfrem wieżom ratusza — ponurej budowli z czasów Karola V.

Owinięty w płaszcz po same oczy, Gabryel przechadzał się długo po pustym placu. Piersi rozrywał mu gwałtowny kaszel. Chcąc zabezpieczyć się od zimna, chodził bez przerwy, oglądając kościół z tej jedynej strony, która przedstawiała widok wspaniały. Przypomniał sobie inne słynne katedry, odosobnione, budowane na wzgórzach, widne

  1. Ratusz.