Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdaleka ze wszystkich stron, roztaczające dumnie swoją piękność.
Porównywał je z katedrą Toledańską — kościołem prymasowskim Hiszpanii. Zatapiała go niby fala powódź budynków, pozwalając oglądać jego piękność zewnętrzną jedynie poprzez wązkie przejścia otaczających uliczek. Gabryel, który znał wspaniałość wnętrza, myślał o tych budynkach krajów Wschodu, tak brudnych i nędznych nazewnątrz, a wewnątrz — całych z alabastru i złotych koronek. Nienapróżno Maurowie i Żydzi mieszkali w Toledo wieki całe. Ich wstręt do zewnętrznego przepychu zda się natchnął budowniczych, stawiających tę katedrę wciśniętą między domy, które, tłocząc się, popychając na wszystkie strony, jakgdyby starały się w cień ją swój wtulić.
Plac Ayuntamiento był jedyną przestrzenią, która pozwalała świątyni chrześcijańskiej rozwinąć swoją wielkość.
Przy blasku jutrzenki w tym kawałku odkrytego nieba, katedra ukazywała trzy ostrołuki frontonu i strzelała w górę wieżą dzwonnicy — wieżą olbrzymią w posadach, o ostrych zarysach, przystrojoną w Alcuzon[1], niby czarną tiarę, opasaną potrójną koroną, która teraz ginęła w pochmurnem, ołowianem niebie wschodzącego dnia zimowego.

Gabryel z rozrzewnieniem spoglądał na zamkniętą, cichą świątynię. Mieszkali tu wszyscy jego

  1. Naczynie blaszane do wody dla żołnierzy. Żartobliwa nazwa dachu wieży.