Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

posterunek, na którym pozostawali zamknięci do przyszłego poranku.




Pewnego popołudnia, kiedy Gabryel wchodził do klasztoru, przy kracie ogrodu zatrzymała go Tomasa.
— Wiesz, mam nowiny. Zdaje się, że znalazłam miejsce, w którem ukrywa się biedna Sagraria. Musisz mi pomódz — trzeba uzyskać od twego brata przyjęcie jej do domu. Nie mogę ci powiedzieć nic więcej ale jest bardzo możliwe, że, w przeciągu czterech dni najdalej, zobaczysz ją którego ranka w katedrze.
I rzeczywiście w kilka dni później o zmierzchu, ogrodniczka, pociągnąwszy go za rękaw, zaprowadziła bez żadnych wyjaśnień przed postać kobiecą, opartą o jeden ze słupów, otaczających ogród.
Kobieta ta stała, skupiona w sobie, owinięta w wypłowiałą pelerynę, w przydeptanych bucikach, z chustką nasuniętą prawie na same oczy.
— Oto ona — rzekła Tomasa.
Gabryel nie domyśliłby się nigdy, że to była jego siostrzenica. Z listów Estabana stworzył sobie obraz dziewczyny młodej, pełnej wdzięku o różowe] cerze i śmiejących się ustach; miał zaś przed sobą twarz zwiędłą, kościstą, z wystającymi policzkami, z wpadniętymi oczami, rzadkiemi brwiami, napiętnowaną cierpieniem i zmęczeniem.
— Przywitaj się z twym stryjem, Gabryelem, moje dziecko — powiedziała staruszka. Pomimo głupstw które robił, jest to anioł boży. Jemu zawdzięczasz, żem cię tu przyprowadziła.
I Tomasa chciała popchnąć Sagrarię w stronę