Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie jestto żadna łaska, a jednakże staruszka otrzymała ją, tylko dzięki temu, że jest przyjaciółką Jego Eminencyi. Ja upadam ze znużenia, jak galernik, biegając po kościele i klasztorze, żeby mieć oko na wszystko i uniemożliwić wszelkie oszustwa, młodzież tutejsza jest lekka i nie należy jej zbytnio ufać. Biegnę do Ochavo upewnić się, czy twój synowiec Tato zażądał biletów od zwiedzających — wiem, że nicpoń byłby zdolny wpuszczać ludzi za darmo, by wyciągnąć od nich większe napiwki. Następnie muszę wdrapać się na Claverias, czuwać nad szewcem, pokazującym Olbrzymy. Nikt mnie nie przerobi — żywa dusza nie wymknie się, nie zapłaciwszy. Od tak dawna nie odprawiałem mszy! W południe, kiedy zamykają katedrę, widzisz mnie, czytającego pośpiesznie brewiarz z oczyma utkwionemi w zegar, przygotowanego do zejścia w każdej chwili, skoro zaczną się schodzić cudzoziemcy, zwiedzający skarbiec. Nie jest to życie godne chrześcijanina; i jeśli Bóg nie policzy mi, że robię to wszystko na chwałę Jego Kościoła — myślę, że zgubię duszę.
Za każdym razem, kiedy Don Antolin zaczynał opowiadać o dochodach kościoła prymasowskiego stawał się niewyczerpany w wymowie.
— Ach! Gabryelu — dodawał tonem żałosnym. — Porównać to, czem byliśmy z tem, czem jesteśmy. Ty i większość tutejszych mieszkańców nie macie najsłabszego pojęcia czem była katedra. Bogata, jak królowie, a czasem nawet bogatsza. Od dziecka poznałeś lepiej, niż inni, historyę naszych sławnych arcybiskupów; ale nie wiesz jaki majątek zebrali dla Boga. Wy, uczeni, pogardzacie materyalną stroną rzeczy. Czy masz pojęcie, jakie donacye robili