Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziną. Pod starość narodził mu się trzeci syn, Gabrjel, smarkacz, który, mając cztery lata, wszystkim kobietom z Claverias wydawał się cudownem dzieckiem. Matka z ślepym uporem utrzymywała, że malec jest żywym portretem małego Jezusa, którego trzyma na ręku Dziewica z Sanktuarjum. Ciotka Tomasa, małżonka Azula i matka rodziny, zajmującej połowę izb w Claverias, wychwalała inteligencję swego małego siostrzeńca, gdy ten zaledwie mówić się nauczył i zdumiewała się, widząc, z jak naiwną nabożnością malec patrzy na święte obrazy.
— Możnaby pomyśleć, że to anioł — mówiła do swych przyjaciółek. — Trzeba widzieć, z jaką powagą odmawia modlitwy. Wierzcie mi, że Gabrjelitto stanie się wielkim człowiekiem, może nawet biskupem! Za czasów, gdy ojciec mój był zakrystjanem, znałam dzieci z chóru, które obecnie noszą mitrę. Może zobaczymy go nawet na arcybiskupiem krześle Toledo!
Zgodny chór pochwał i powszechnej adoracji otaczał dziecko jakby kadzidlaną chmurą. Rodzina żyła tylko dla niego. Stary Estaban, ojciec dawnej daty, który, kochając bardzo swoje dzieci, był dla nich bardzo stanowczy i surowy, aby je dobrze wychować, pozwalał malcowi na wszystkie kaprysy. Dokazywał z nim i wydawało się, że w obecności syna młodnieje o lat kilkadziesiąt. Matka zaniedbywała dla Gabrjela gospodarstwo — szemrania starszych braci nie zdawały się na nic. Starszy, Tomasz, zastępujący ojca w ogrodzie i chodzący zimą boso po pokrytych szronem rabatach i alejach, powracał często do domu, przynosząc bratu naręcza pachnącej trawy i ziół.