Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czas widocznie wcale nie upływał, przekonawszy się, że tu nic starzeć się nie może. Gabrjel odkrył na murze dwie napół zamazane karykatury, które, będąc dzieckiem, narysował węglem. Gdyby nie dzieciaki, uganiające się ze śmiechem i krzykiem po dziedzińcu, możnaby było sądzić, że w tym zapadłym kącie katedry wstrzymał się bieg czasu. Nic tu ani narodzić się, ani umrzeć nie może!
Drewniana Rózga, który, wypowiedziawszy ostatnie słowa, miał twarz zachmurzoną i ściągnięte brwi, przerwał teraz milczenie, aby dać bratu kilka niezbędnych wyjaśnień.
— Zajmuję tę samą izbę. Zostawiono mi ją ze względu na czcigodną pamięć naszego ojca. Jestem przecież tylko biednym człowiekiem, Rózgą Drewnianą winienem więc być wdzięczny kapitule. Odkąd stało się to nieszczęście, pewna stara kobieta zajmuje się u mnie gospodarstwem. Pozatem zaprosiłem do siebie Don Luisa. Jest to młody, bardzo zdolny ksiądz, pleśniejący jednak tutaj w zapomnieniu. Prawdziwy, szczery artysta, którego w katedrze poczytują za warjata! Człowiek o prawdziwie anielskiem sercu!
Weszli do mieszkania Luna, jednego z najokazalszych mieszkań Claverias. Przed drzwiami w dwóch dzbanach w formie kropielnicy, wiszących przy murze, poruszyły się lekko korony kwiatów. W pokoju, służącym za salon, Gabrjel zastał wszystko w tym samym stanie, co za życia rodziców. Białe ściany, które w biegu lat przybrały barwę żółtej kości, pokryte były ordynarnemi obrazami świętych. Mahoniowe krzesła, wypolerowane dzięki ustawicznemu czyszczeniu, czyniły swoim świeżym wyglądem kon-