Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeli to wogóle można nazwać kształceniem) nie dlatego, żeby coś wiedzieć, lecz dlatego, aby zdobyć dyplom, który jest potrzebny do łatwiejszego zarabiania na kawałek chleba. Uczą się tylko tego, czego od nich będzie mógł wymagać profesor — dalej ciekawość ich nie sięga. Prawie wszyscy członkowie ciała uniwersyteckiego są lekarzami i adwokatami, zajmującymi się praktyką. Codziennie przez godzinę powtarzają na katedrach swoich to, co mówili już w latach ubiegłych. Jak fonografy! A odbywszy naukową powinność, powracają do swych klijentów i chorych.
Wiedza hiszpańska jest wiedzą z drugiej ręki, żywcem tłumaczoną z francuskiego. Znana jest przytem maleńkiej garstce ludzi, którzy odczuwają potrzebę czytania. Reszta ludzi, uważających się za oświeconych, nie posiada innych książek, jak podręczniki, zachowane z lat dziecinnych. O triumfach myśli ludzkiej dowiadują się tylko z dzienników.
Rodzice, pragnąc zapewnić swym synom przyszłość, oddają ich do publicznych zakładów naukowych, zaledwie malcy nauczą się czytać. Nie istnieje u nas student-człowiek, student, który osiągnął pełnię intelektualnego rozwoju. Uniwersytety zapełnia niedowarzona młodzież, a kolegja — dzieci w krótkich spodenkach.
Hiszpan goli się po raz pierwszy, kiedy jest już licencjatem. Dzieci otrzymują chrzest nauki w wieku, w którym w innych krajach bawią się jeszcze w najlepsze w gry dziecinne. Po kilku latach stają się inteligencją, na którą spada obowiązek rządzenia krajem — inteligencją, która ma ze swego gro-