Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kapitału daje się ogólnie we znaki. Po wsiach zakopują podawnemu garnki, napełnione srebrem. W miastach, jak ongiś, sroży się lichwa. Najśmielsi odważają się kupować papiery publiczne; rząd zaś rabuje w dalszym ciągu dochody państwa, pewien, że znajdzie zawsze chętnych wierzycieli. Pyszni się też z tego kredytu, uważając go za dowód dobrobytu narodowego.
Hiszpanja posiada dwa miljony hektarów ziemi nieuprawnej, dwadzieścia sześć miljonów nieużytków, a tylko miljon hektarów ziemi nawodnionej. Troska o uprawę ziemi jałowej objawia się ciągle jeszcze w fanatyzmie, który sądzi, że więcej skutków odniesie modlitwa do nieba o deszcz, niż wszystkie wysiłki ludzkie. Rzeki płyną do morza przez wsie, spalone suszą, a zimą, kiedy wystąpią z brzegów, nie użyźniają ziemi, lecz grożą jej zalewem. Mamy poddostatkiem kamieni na budowę kościołów i klasztorów, nie mamy ich tylko na wznoszenie rezerwuarów, tam i grobli. Wznosi się dzwonnice, a wycina drzewa, sprowadzające deszcz.
W rolnictwie znacznie gorszą jeszcze rzeczą, niż brak wody, jest nieumiejętność i rutyna. Rolnicy patrzą z niedowierzaniem na każdy wynalazek. „Dawniej było jak najlepiej. Moi przodkowie w ten sposób uprawiali ziemię, ja będę ją więc uprawiał podobnie”. Nieuctwo uważają wszyscy za chwałę narodową i, jak narazie, niema na to lekarstwa. W innych krajach uniwersytety i szkoły wyższe wytwarzają reformatorów, bojowników postępu; nasze ośrodki naukowe mnożą natomiast pseudo-inteligentny proletarjat, troszczący się jedynie o zarobki, marzący o urzędach publicznych. Kształcą się (je-