Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pontyfikalnych i z mitrą na głowie. Patrzył wokół tak wściekłym wzrokiem, że wszystkim zdawało się, iż lada chwila grzmotnie pastorałem o ziemię i zacznie na prawo i lewo rozdawać policzki. Ciotka ma rację, mówiąc, że wszystkiemu winno to nieszczęsne pijaństwo.
— Czy arcybiskup naprawdę upija się?
— Upijać, to się nie upija! Każdemu trzeba oddać sprawiedliwość. Chcąc wyświadczyć grzeczność temu, czy innemu przyjacielowi, przychodzącemu w odwiedziny, wypije z nim jednak pierwszy kieliszek, potem drugi i trzeci. To zaglądanie do kieliszka weszło w przyzwyczajenie podczas pobytu w Andaluzji, gdzie był biskupem. Używa wina tylko w najlepszym gatunku, po pięćdziesiąt durów arrobe, oraz syropu, rozgrzewającego i wzmacniającego żołądek. Gdy jednak syrop znajdzie się w kiszkach arcybiskupa, Jego Eminencja cierpieć zaczyna, jak potępieniec. Ciotka Tomasa mówi słusznie, że co lekarze naprawią, to on znów popsuje przez nadużywanie rajskiego nektaru.
Tato, mimo swego cynizmu, zdradzał duże sympatje do kardynała.
— Nie myśl, wuju, że jest to ktoś pierwszy lepszy. Trzeba przyznać, że kardynał jest prawdziwym człowiekiem, chociaż ma bardzo przykry charakter. Zaręczam ci, że ta biało-różowa głowa, podobna do głowy lalki, nieproporcjonalnie mała w stosunku do olbrzymiej postaci, nie jest bynajmniej pusta! Kardynał — to prawdziwy zuch! Chodzi z wysoko podniesionem czołem i nigdy nie udaje hipokryty. Odrazu widać, że w młodości był żołnierzem. Nie boi się niczego, niczem nie gorszy, nie wznosi, jak święto-