Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czyż panowie nie wiecie, że tutaj winien panować spokój i cisza? Cóż to znaczy? Przechodzę właśnie koło tych drzwi i słyszę tumult, jakby... Zazieram przez dziurkę od klucza... Niesłychane! Zabraniam scen podobnych! Proszę przebaczyć me gwałtowne słowa.
To rzekłszy odszedł.
Jason spojrzał po wszystkich pytająco, obrócił się i opuścił pokój coprędzej. Tosamo uczynił amanuent, kryjąc daremnie strach pod maską nagłej powagi. Natomiast uczony zasiadł z powrotem do pracy, a Hans jął porządkować przyniesione książki.
Tymczasem wieść o tem, co zaszło, śmignęła, niby wiatr przez bibljoteczne sale. Dotarłszy do dozorcy przyległych sal muzealnych, otrzymała już mnóstwo najdwuznaczniejszych objaśnień i dodatków. W końcu jednej z nieskończenie długich galerji stali naprzeciw siebie dwaj uśmiechnięci niezmiennie dostojnicy, rozmawiając i ściskając się serdecznie za ręce. Jeden zapraszał drugiego w odwiedziny tegoż samego dnia, zaraz po nieszporach. Nie wymieniali godziny, gdyż czas nie istniał w tym pałacu, gdzie dni mijają bezgłośnie i spokojnie, jak chmury po niebie. W ciągu rozmowy pochwycili z ust przechodzących kapucynów fragment historji i ponieśli to, niby zarazek choroby dalej, w inne części gmachu. Służący, zajęci w podwórzu stajennem czyszczeniem olbrzymich, złoconych grubo karet galowych, z czasów wielkości papiestwa, opowiadali sobie to na drugi dopiero dzień, ale rzecz przybrała kształty tak skandaliczne, że ci poczciwcy zaręczali, iż w życiu nie usłyszeli równego szkaradzieństwa.
Niebawem wieść dotarła do ogrodów, gdzie papież zażywał w południowej porze zwykłej przejażdżki