Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszedł do jadalni. W kredensie leżały na półkach, przykrytych strzyżonym papierem, serwety i ścierki, stały tu też długiemi szeregami żółte szklanice na postumentach, brzuchate srebrne puhary toastowe, ujrzał też kielich mszalny, którym się bawił będąc dzieckiem, a wkońcu dwa kubki srebrne, jakie sam otrzymał w podarunku chrzestnym. Imię jego nosiły na sobie, a Hans marzył dawniej, że je kiedyś napełni u siebie, w domu, dla gości.
Miast wziąć szklankę, ujął w dłoń jeden po drugim te kubki i zaniósł je na tacy do pokoju ojca.
Gdy nalewał wody, drżała mu jednak ręka, tak że kilka kropel spadło na niebiesko kratkowane przykrycie stołu.
Ujrzawszy kubki chrzestne, uśmiechnął się ojciec trochę ironicznie i skinął głową, potem zaś wziął jeden.
Oparł palec wskazujący i średni wolnej ręki o deskę okienną, popatrzył w zapadający mrok nocy, potem trącił się z synem i obaj spełnili kubki do dna.
— Nigdy wieczór nie wydawał mi się tak pięknym! — powiedział. — Godziny takiej nie powinnoby się przeżywać. Dość już długo siedziałem zamknięty z książkami i narzędziami mojemi. Było to jakby w oknach pozawieszano kir, nie pozwalający wyjrzeć. Teraz atoli zasłony te zostały podniesione i widzę jasno, czego żałować winienem. Myślę, zwłaszcza o czółnie mojem. Usiądź tutaj.
Wyprostował się w fotelu, w pozycji nakazującej szacunek, zaś Hans stał dalej przed tym władcą lat siedemdziesięciu.