Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

buchające z piersi gorącym, wyzwoleńczym szlochem. Cóż miał czynić jednak? Czyż mógł się wtrącać w postępki ojca, on, który w ciągu ostatnich miesięcy tak jasno poznał autorytet jego? Czy może zmącić miał przyjaźń jakiemś naiwnem napomnieniem, któreby zostało poprostu odrzucone? Miałże go szpiegować, tak, by ludzie rzec mogli: Oto Hans Alienus, syn wzorowy, człowiek o miękkiem sercu, czuwający nad odzyskanym ojcem swoim! Poznał całkiem wyraźnie, że jedynym jego obowiązkiem było nie czynić nic.
Atoli drżał za każdym szmerem w domu, skrobaniem robaka w drzewie zbutwiałej ściany sosnowej, czy odgłosem szczurów, gmerających pośród starej uprzęży, wiszącej na strychu. Po całych godzinach patrzył szczeliną w deskach podłogi, a słuch jego czuwał nawet podczas snu.
Czasem wstawał i szukał ukojenia w chłodzie nocnym. Biegł szybko, naoślep, po czarnych, usypanych szpilkami sosen drożynach leśnych, ale jednocześnie każda, poza domem spędzona godzina rozżarzała bardziej jeszcze niepokój jego, tak że wracał biegiem, potrącając gałęzie jabłoni ogrodowych i wślizgiwał się z powrotem ostrożnie, by czekać i nadsłuchiwać.
Pewnego poobiedzia siedział ojciec, jak zwykle, przy otwartem oknie.
— Podaj mi wody! — rzekł.
W pokoju stały dwa dzbany wody z lodem, zaczerpnięte z dwu odrębnych studzien, gdyż ojciec i syn byli wielkimi znawcami wody źródlanej. Hans wziął dzban i spostrzegł, że Olson zapomniał przynieść szklanek.