Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tykwy, z dwoma półpestkami oczu, a Hans Alienus wspomniał, że uwagę o św. Bartłomieju sam rzucił przed paru dniami. Mimo to odpowiedział:
— Po pierwsze, obchody te sprawiają mi tyleż co innym przyjemności, powtóre zaś, jest to jednocześnie wyraz dla mojej własnej wiary.
— To dziwne! — rzekł ktoś obok nich.
Starszego wieku ksiądz, z niebardzo ogolonym, czarnym zarostem, o wąskich, zaciśniętych wargach, haczykowatym nosie i długich, szpakowatych włosach, stanął przy nich, słuchając rozmowy. Po za nimi kaplica była już pusta, służba zaczęła zdejmować niektóre dekoracje na przedzie ołtarza, a ministrant gasił świece. Długie, sine pasma dymu wiły się aż pod malowidła stropu, nadając im pozory życia. Drżał zda się, zwój pergaminu w dłoni sybilli.
Skrzypiąc zcicha lewym trzewikiem, z uśmiechem niezmiennym na pochylonej twarzy, jął mówić ksiądz:
— Pojmuję, że muzyka i wystawa podobać się muszą same przez się. Człowiek bez zmysłu piękna, to kaleka... wielcy przestępcy, powiadają, są tem dotknięci. Zawsze marzyłem o tem, że gdy Europa udławi się wkońcu dymem węgla i papierem gazetowym — Ojciec Święty zabierze swe skarby na okręty i ruszy w inne kraje, do Palestyny, albo gdzieś, w okolice niesprofanowane jeszcze. Pójdzie za nim całe piękno i wykwint, a podczas, gdy przeżyta Europa rozpadnie się w gruzy, gdzieś w dali, pośród świeżych, naturalnych ludów, założonem zostanie tysiącletnie królestwo oczyszczonego chrześcijaństwa. Było to i jest, jak rzekłem, marzenie i zapewne nie odpowiada ono panu, młodzieńcze. Ja natomiast śmieję się z czasów naszych, które zwą się pogańskiemi,