Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moim jest samozniszczenie obowiązkiem. O, gdybym mógł wleźć w jakiś zakątek na strychu i umrzeć bez świadków!
Hans, pochylony, pracował tak gorliwie, że mu pot wystąpił na czoło. Chciał coś powiedzieć, zaoponować, ale ścisnęło go za gardło, a sprzeczne myśli wirowały mu w głowie. Pochylił się bardziej jeszcze i, przyłożywszy oko do deski, badał długo i bacznie polerowaną płaszczyznę.
— Możnaby się, sądzę, wziąć do kitowania! — powiedział po długiem milczeniu.
— Weż puszkę, stojącą przy teleskopie. Jest tam jeszcze trochę kitu, zdatnego, myślę, jeszcze do użytku. Kit, którym się wypełnia szczeliny i rysy, musi być miękki i elastyczny, inaczej użyć go niesposób. Dajno mi go w palce! Gdy wyschnie, trzeba raz jeszcze spolerować powierzchnię. Nigdy tego nie dość, ale trzeba brać się do rzeczy umiejętnie.
Hans jął kitować nierówności i praca ta, w pokoju ojca, zajęła mu całe przedobiedzie.
Olson zawiadomił, że podano obiad, a gdy Hans wychodził, ujrzał zawieszoną na ramie drzwi gitarę z fioletową kokardą i zniszczonym, rudym wieńcem klonowym. Przystanął i rzekł:
— Pamiętam z czasów dziecięcych tę gitarę.
— To jedyna pamiątka po matce twojej — odparł ojciec. — Nie pamiętasz zapewne, ale grywała na niej, a ja także próbowałem swego czasu potrosze.
Hans wrócił po obiedzie do pokoju ojca, gdzie panował już mrok i ogień płonął na kominie. Ojciec spał w fotelu w pobliżu płonących drew, ale usły-