Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przynieścież głowę Jowisza, z którą tu przybyłem. Była mi ongiś pochodnią.
Milczenie zapanowało w arenie i upłynęła godzina, zanim kapłani spełnili rozkaz. Tymczasem wyciągnięto żelazną motyką z areny zwłoki jednego z zapaśników. Hełm mu spadł z głowy, a słońce jarzyło się na czworobocznej tarczy i nagolenikach samnickiej zbroi. Odkryta, wydatna jak u kobiety pierś zalana była, po śmierci nawet jeszcze potem walki, a zesztywniałe ramię żłobiło brózdę w piasku.
Wkońcu zabrzmiał chór nadchodzących mężczyzn i kapłani Jowisza, przybrani w ciemną purpurę, z gałęźmi palmowemi w dłoniach, ukazali się w bramie, którą niedawno wkroczyli z obnażonemi mieczami zapaśnicy. Nieśli na ramionach wzniesioną wysoko, osłoniętą głowę bóstwa. Stanęli pod balkonem cezara, tak że mógł dosięgnąć rękami szczytu głowy.
W tej chwili rozległ się w dali gwizd, będący umówionym znakiem, a widzowie dobyli broni, którą skrywali dotąd pod szatami. Zewsząd wyciągnęły się ku cezarowi lśniące, ostre miecze, a tysiączne usta zawołały jednym głosem:
Żali słuchasz jeszcze boga Rzymu i boga młodości swojej?
Alienus Augustus nachylił się i zerwał chustę, słoniącą rzeźbę.
Nie przybrał z powrotem wyniosłej postawy, ale stał wpatrzony w lśniące zarysy głowy, dłonie ukrył w fałdach płaszcza, a potem jął mówić:
— Czyliż te grube wargi zdolne są do czegoś jeszcze prócz jadła i rozkazywania? Czyliż to wąskie czoło może kryć myśl? Czyż może myśl zrodzona pod tem czołem zwróciła lancę przeciw własnemu