Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Płomień? To coś, co grzeje, gdy chłodno, i na czem można przyrządzić pieczeń, gdy głód przyciśnie!
— To prawda, — odparł Hans — więcej mi wiedzieć nie trzeba. A jednak niebawem nie zdołam pogładzić własnej brody, nie pytając, czem jest broda.
Poszli boso do Rzymu, otoczeni tłumem ciekawych i weszli do miasta najmniej okazałą bramą. Minąwszy osłonione uliczki pod murem tulijskim, skręcili w gwarną Suburę. Zbliżał się już wieczór i przekupnie zamykali drewniane okiennice sklepów, gdzie na kamiennych stołach widniały owoce, różne drobiazgi, oraz stały gliniane dzbany z oliwą. Niskie domy, stojące długiemi szeregami, miały miast okien, jeno okratowane otwory. Na biało tynkowanych ścianach było mnóstwo czerwonych i czarnych napisów, nakreślonych bezładnie różnych imion, liter i znaków, oraz szyderczych wierszy. Deszcz spadł przed chwilą, a woda płynęła szemrząc po bruku z płyt lawy i przelewała się pod wysokiemi kamiennemi kładkami, łączącemi przeciwległe strony ulic. Mnóstwo tu było czarnych, kędzierzawych głów, białych, zniszczonych szat, tętniły głosy, niby krzyżujące się miecze, a w jednej z ciasnych uliczek bocznych cisnęły się pstro przybrane dziewczęta, o licach pokrytych gipsową szminką. Niektóre z nich żuły wonną żywicę, siedząc na trzcinowych ławach przed sklepem, w którym wstrętna, jednooka wiedźma siedziała za kamiennym stołem pokrytym monetami. Zapalona latarnia wisiała u stropu, rzucając żółte światło na smukłą dziewczynę o złoconych włosach, która siedząc na progu grała na podwójnej fletni. Instrument przymocowany był do jej ust, ona zaś