Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy wszedł do atrium, zastał tam już kilku żołnierzy, siedzących na rozgrzanych flizach marmurowych i zapatrzonych w niebo.
— Zapewne szukasz pisarzy? — zawołał jeden z nich, a towarzysze jego wybuchnęli śmiechem. — Idź tam na lewo! Baw się dobrze! Nie mamy odwagi pokazywać się na ulicy w towarzystwie tej hołoty. Czy cię ta nowina martwi? Człowiek zaczyna się dopiero od żołnierza.
Hans Alienus otwarł wskazane drzwi i zaraz zawołał ktoś przenikliwie:
— Zapewne szukasz żołnierzy? Szczęśliwej drogi. Takiej bandy nie wpuszcza się do mieszkania namiestnika. Złożę ofiarę kadzidlaną w podzięce, że nie zostałem żołnierzem.
— Chcę się zobaczyć z panem waszym, z namiestnikiem! — odparł Hans Alienus.
Niezwłocznie wstali wszyscy pisarze, a kilku niewolników podbiegło prędko, by go zaprowadzić przez podwórze wnętrzne do malowanej na jasno sali. Pośrodku, pod otworem świetlnym, stała zdobna klatka, pełna żywych jaszczurek, otoczona krzesłami i ławami.
Piłat Poncki powitał go niezwłocznie życzliwym uściskiem dłoni.
Był rosły, szczupły, wątłej budowy ciała i zupełnie łysy. Uprzejmy uśmiech rozjaśniał surową zazwyczaj i ostro rzeźbioną twarz. Długi miał kończysty nos, o wydatnych nozdrzach, które drżały, gdy oddychał.
Nie czuł się dobrze zimą, w wysoko położonem mieście. Przeziębiony był, a na prawem policzku miał poduszeczkę z ziołami, przywiązaną pod brodą zapomocą białej chustki. Na rzymskich szatach miał cie-