Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czekający w podwórzu przygładzili włosy pod mirtowemi wieńcami. Stali tu i owdzie skromnie ubrani słudzy, pogodnie oczekując śmierci. Rozkwitało w nich to co najwyższe. Wzgardzili nagle wszystkiem, co marne i drobiazgowe. Zdani na zagładę przestali być ludźmi, a stali się cherubinami, w łachmanach coprawda, ale z piersiami wezbranemi i dobytą bronią, co zdała się gorzeć sama w odblaskach łuny. Niektórzy z mężczyzn ściskali sobie dłonie zbratani grozą, niepomni dawnych swarów. Gdy padła pierwsza strzała z ciemni i zabiła chłopca, wszyscy zaczęli śpiewać.
Sardanapal ujął dłoń Hansa i wsparty na nim, zstąpił odkrytemi schodami w podwórze przed szałas, gdzie cisnęli się młodzieńcy i kobiety.
Jeden z rzezańców przywlókł, ciągnąc za włosy po bruku, sztywne i nagie ciało Ahirab, podniósł je potem na plecy i wniósł do szałasu.
Wewnątrz niego panował mrok, tu i owdzie jeno błyskał pomiędzy bierwionami ostatni promień słońca. Rzezaniec położył zmarłą na ziemi pod żółtą zasłoną namiotu, tak, że wystawała jedna z jej nóg. Wzdłuż ścian leżały żółte, jaskrawe poduszki, za niemi zaś stały szeregiem alabastrowe wazy, w których tkwiły żywe tulipany. Rzeźwy zapach żywicy mieszał się z lekkim trupim odorem.
Rzezańcy przytaszczyli nosze z podwórza i wysypali kosztowności kupami, wokół śmiertelnego namiotu. Poprzerywały się niektóre naszyjniki, perły i monety potoczyły się po ziemi, zaś obraz sporządzony z matowo różowego szkła pękł w kawałki z brzękiem.
Naprzeciwko placu, podwórze odgraniczała jeno niska balustrada kamienna, z której mnóstwo ludzi