Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naszą brzydotę, a to rzecz wielce znamienna. Gdybym obok tego zmarłego położył drugiego w długim, czarnym surducie i półkoszulku niedzielnym, potem zaś zawołał kogoś z zewnątrz, na przykład uczniaka z Saturna... o ile i tam nie dotarł racjonalizm... to chłopiec ten powiedziałby szkieletowi z fletnią: — Ty byłeś rozkwitem! — zaś drugiemu: — Ty byłeś śmiesznością, a przeto nie sięgnąłeś nawet tragizmu!
Wstał i stanął u węższej strony trumny.
— Chodząc ulicami w pogodny dzień, słysząc beztroskie kroki młodych i patrząc na ich twarze, mówię sobie: — Wszyscy urodzili się w stuleciu upadku, które potomność przekreśli, a które stanowić będzie w podręczniku szkolnym nudną stronę, zapełnioną opisem sporu dwu czarno ubranych kwakrów, niezdolnych wziąć się za łby. Dawniej krew płynęła z barykad ulicznych, dziś kupujemy za grosz protokół walk na frazesy. Myśląc tak, spostrzegam pajęczynę na twarzach tej młodzieży, a kroki zaczynają tętnić głucho i grobowo. Cięży na nas wszystkich hańba. Jesteśmy szczury, co ogryzają spróchniałe podwaliny domu, a w braku tej strawy, siebie wzajem. Siła w zębach gryzonia. Oskarżam tu zresztą ja, który sam jestem jednym ze szczurów, jednym ze wstrętnych ludzi upadku. Cofam, com powiedział... nie, nie cofam! Gromadzę każdy potępiający mnie samego okrzyk i każde wzruszenie ramion.
Wziął latarnię i przyświecając sobie, wrócił do pracowni.
Postawił latarnię na stole i nie zaświecając nawet lampy, jął rzucać na papier figury i stroje. Potem napisał kilka listów. Pracował coraz to zamaszyściej, a świt zastał go jeszcze przy tej robocie.