Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Złote liście lśniły w świetle latarni. Usiadł na skraju pustej skrzyni, na której postawiono trumnę i oparł rękę o zmurszałe deski. Widział odbicie swej twarzy w złotym pierścieniu, zniekształcone i poszerzone znacznie.
— Duch epoki, to Amerykanin, który kładzie nogi na stół i używa kraciastych, bawełnianych chustek do nosa. Jest to straszna parodja ducha. Wchodzi na każde wzgórze przy drodze i udziela przechodniom objaśnień, które w końcu przestają już być objaśnieniami. Wielki Hafis, kochający życie, umiał to czynić lepiej niż ty, o dziewiętnaste stulecie! Obserwacja i badanie przyczyn są to rzeczy oczywiście konieczne, ale jeśli człowieka obserwuje gościniec, czy łąka, po której stąpa, to nie jest to jeszcze celem jego drogi! W czasach rozkwitu kierowała ludźmi zawsze jeno wyobraźnia i naturalne upodobanie w życiu. Celem jabłka jest to, by być najpiękniejszem z jabłek, nie zaś, by być pouczeniem, czem jabłka były i są. Szczytowy punkt człowieczeństwa to nie cuchnąca sala, gdzie uczony obywatel wykłada o gąsienicy, ale ogród, gdzie Mesalina tańczy na skórze pantery, rozradowana najświeższym oblubieńcem.
Blask stojącej we wnęku świecy migotał, to rozświetlając, to słoniąc więzienną jakby komorę.
— Przyszli poeci i wieszcze sięgną do wieku szesnastego i ośmnastego i wskrzeszą je raczej, niż nasze stulecie. Nasz racjonalizm, to zapomniane kalosze wieku ośmnastego. Ogarnia nas już strach, czy poza hipnotyzmem i różnemi zjawiskami fizycznemi nie tkwi coś, czegoby mogli przeciw nam użyć przyszli objaśniacze, ale choćby tak nie było... bo to nie wiele znaczy wobec życia... to jednak uświadamiamy sobie