Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

porządkować i układać, wygładzał fałdy moskitowego namiotu, albo dobywał scyzoryka i stawał na palcach, aby lepiej zajrzeć w szklany tulipan lampy i oczyścić knot.
Hans chodził tymczasem po obu izbach i rozbierał się. Czasem wpadł po ciemku na jakiś przedmiot i spacerował z takim rozmachem po dywanie przed łóżkiem, że prąd powietrza obalał moskitowy namiot. Chwilami siadał na jedynem krześle pracowni, ale zrywał się zaraz i ruszał w dalszą wędrówkę, aż do chwili, kiedy Giuseppe przestawał mówić. Wówczas chwytał go za guzik kamizelki i zaczynał żywo tłumaczyć mu różne rzeczy. Pewnego wieczoru wpadł w poważny nastrój.
— Ile razy cię słucham, drogi Giuseppe — powiedział — porównuję mimowoli twe skromne pragnienia ze swojemi i dochodzę do błędnego wniosku, że inni ludzie powinniby równie jak ty ograniczać swe pożądania. Tymczasem każde ludzkie pożądanie jest słuszne. To wszystko, czego człowiek chce, razem wzięte, stanowi jego samego, a innym niż jest sam, być on nie może. Zresztą moje i twoje pragnienia są w gruncie rzeczy takiesame. Wyobrażasz sobie dom swój w postaci izby z białemi firankami, przez które prześwieca słońce i lśniącemi patelniami w kuchni. Gdybyś sobie wyobraził, że te firanki są potargane, naczynie kuchenne zardzewiałe, zaś żona twa niema zębów i jest brudna, to prosiłbyś Boga, by cię uchronił od tej plagi przed związaniem się słowem i koniecznością życia w tak niemiłym domu. Wszakże mam słuszność?
Giuseppe nie rozumiał dobrze tego zawiłego wywodu i nie starał się też o to.