Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stwarzając swą pustelnię, otoczył się prostotą i starannie unikał zapychania izb tandetą, a nawet przedmiotami cennemi. Mawiał, że nie ma dlań większej wartości naczynie brzydkie od pięknego. W obecnem jednak podnieceniu poczuł żądzę zbytku. Jednocześnie, wraz z nastaniem ciepła, napadła go straszna tęsknota za daleką, północną ojczyzną, gdzie można posiąść szmat ziemi, jak daleko sięgnie oko, i wycisnąć na nim swe piętno. Cierpiał teraz z powodu, że nie jego własnością była ulica pod domem, że nie włada swą dzielnicą miasta, że Rzym jest w innych rękach. Przeczył papieżowi własności pałaców i zbiorów, patrząc na swój nędzny i to wynajęty domek, zazdrościł książętom zamków i olbrzymich dochodów. Widział się w fantazji w wili z autentycznem, otwartem atrium, gdzie przeżywał lata całe, odcięty od świata, pod bezchmurnem niebem, pośród fontann, książek, trawiąc czas na badaniach. Uznał, że współcześni książęta i bogacze nie rozumieją swego przeznaczenia, ni obowiązków, słowem tego, co ich jedynie uprawnia do życia, jakie wiodą. Rozumieli to cezarowie, doprowadzający do rozkwitu we własnej osobie wrodzoną zaródź instynktu piękna. Świat radował się tym widokiem i uczył patrzyć prosto w oblicze pożądań życia.
Kupił zaraz kilka wysokich kandelabrów z weneckiego szkła, oraz parę haftów japońskich, które mu obrzydły po paru dniach... więcej nie mógł uczynić. Oddawna raziła go lampa na stole swą bezczelną brzydotą, ponieważ zaś nie mógł znaleźć w mieście odpowiedniej, sam wyrysował model i zamówił. Podstawę miały zdobić sztuczne kamienie.