Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę pani! Proszę pani!
Kobieta stanęła.
Zbliżyłem się niepewnym krokiem z myślą, by poprosić ją o obwarzanek, jednakże prośba o jałmużnę nie chciała mi przejść przez gardło. Kobieta patrzała na mnie chwilę i już się chciała oddalić, otwierając znów usta, by krzyknąć swoje „trzy za dziesięć“, gdy nagle zapytałem:
— Czy kupi pani kamizelkę?
— Na co mi kamizelka, — wybuchnęła szczerym śmiechem, — ja w kamizelce nie chodzę.
— Wiem, że pani w kamizelce nie chodzi, ale widzi pani, ja... ja...
— No, gadaj pan, co ja, ja? Nic nie rozumiem. Mów pan, czego pan chce.
— Chcę sprzedać kamizelkę za obwarzanki. Mnie się jeść chce, — rzuciłem prędko.
Kobieta opuściła koszyk na ziemię. Przypatrywała mi się chwilę uważnie, poczem bez słowa wyjęła pięć obwarzanków i podała mi mówiąc:
— Masz, masz, zjedz sobie. Niech ci będzie na zdrowie. — I chwyciła za kosz chcąc się oddalić.
Zatrzymałem ją.
— Pani jest dobra, bardzo dobra, ale nie mogę od pani tak przyjąć. — I bez słowa, na środku ulicy zdjąłem marynarkę, potem kamizelkę, rzuciłem jej ją do nóg i uciekłem.
Kobieta zdziwiona wołała nagłos, abym zabrał kamizelkę, lecz nie słuchałem, kierując się w boczną uliczkę. Gapie uliczni śmieli się nagłos, zapewniając się wzajemnie, że jestem chyba warjatem.
Po zjedzeniu obwarzanków, wpadłem w stan odrętwienia, nie mogąc iść dalej. Żołądek, przyzwyczajony przez tyle lat do więziennego wiktu, który składa się w 90% z wody, nie mógł teraz przetrawić tak twardego pożywienia jak obwarzanki. Okropny ból żołądka nie dawał mi spokoju. Skręcony z bólu, pochylając się ku ziemi, dotarłem wreszcie do skwerku ulicznego i usiadłem na ławce. Przechodnie patrzyli na mnie raczej z pogardą niż z politowaniem, ja zaś myślałem, że lada minuta umrę z bólu.
Jakby to było dobrze teraz skończyć, — przeleciało mi