Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła dama, a naprzeciw niej przy drugim stoliku młoda dziewczyna. Gdy ta ostatnia ujrzała mnie, wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
Dama powoli podniosła głowę i spojrzała na mnie jak królowa na nędzarza, poczem zawołała:
— Czego pan sobie życzy?
— Proszę zobaczyć, jak ja wyglądam.
— Cóż ja wam mogę zrobić? Kartę zwolnienia macie?
— Tak, mam, oto jest moje świadectwo dojrzałości, — rzekłem z ironją.
Dama popatrzyła teraz na mnie uważnie i wzrokiem skarciła dziewczynę, która zanosiła się od śmiechu, patrząc na mnie.
— Więc czego pan chce? My możemy panu dać kilo chleba i bilet kolejowy tam, skąd pochodzicie. Dokąd chcecie się udać?
— Ja sam nie wiem dokąd, nie mam nikogo na świecie, — odparłem.
— To nie nasza wina, — odparła dama. — Nie trzeba było kraść i rabować, to nie siedzielibyście w więzieniu.
— Ale proszę pani, ja właśnie już nie chcę więcej kraść i błagam o pracę. Chcę pracować, nauczyłem się fachu piekarskiego w więzieniu. Proszę, żeby pani wystarała się dla mnie o pracę.
— Ho, ho! Pracę? Skąd ja dla was wezmę pracę? Mówcie, gdzie macie zamiar się udać, bo nie mam czasu.
— Przedewszystkiem proszę o możliwe ubranie i obuwie. Przecież tak dzieci za mną biegają jak za warjatem.
— Ubranie wam zamienię, ale obuwia niema. Ile miałam amerykańskiego obuwia na ten cel, to już rozdałam.
— Ja stąd nie pójdę, dopóki nie dostanę obuwia, — rzekłem stanowczym tonem, wiedząc od kolegów z więzienia, że w patronacie trzeba stawiać się śmiało, bo inaczej zbywają niczem.
— Skąd ja dla was wezmę obuwie? — zawołała już zła. — Swoich wam nie dam, a za własne pieniądze kupić wam obuwia nie mogę.
— Niech pani każe temu panu przyjść po obiedzie, — wtrąciła dziewczyna. — Może się co w magazynie znajdzie.