Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXIX.

Nazajutrz rano po nieprzespanej nocy, wyczerpany wałęsaniem się po dworcach kolejowych, udałem się znów do patronatu. Po chwili wkroczyło tam kilka kobiet wykrzyw kując niepochlebne wyzwiska pod adresem dobroczyńców.
Męża zabrali mi do więzienia, — lamentowała jedna z kobiet. — On był niewinny, a ja z czworgiem dzieci umieram z głodu. Codziennie każą mi jutro przyjść po zapomogę. Dosyć tego, jak mi dziś nie dadzą, ślepia im wydrapię.
— Dobrzeby pani zrobiła, — zachęcała druga.
— Mojemu mężowi także dali sześć lat. Siedzi w Mokotowie, a ja umieram z głodu. Muszą mi także coś dać dla dzieci.
Woźny ukazał się na korytarzu i nakazał ciszę. Jedna z kobiet zawołała:
— Proszę nas zameldować, musimy iść do pracy, by zarobić coś dla dzieci!
— Proszę zaczekać, — odparł obojętnie woźny. — Pani radczyni pije herbatę, proszę zachowywać się ciszej, jak przyjdzie kolejka to zawoła.
— Herbatkę! — ryknęła jedna z kobiet. — Ja i moje dzieci także jeszcze nie piłyśmy herbaty.
I bez chwili wahania wkroczyła do gabinetu radczyni. Woźny nie zdążył zastąpić jej drogi; reszta kobiet wdarła się za nią.
Po chwili wyszły z jeszcze większym krzykiem, niż weszły, rzucając przekleństwa pod adresem wszystkich.
Widząc, że nikt mnie nie pyta, po co tu przybyłem, wstałem i przybliżyłem się do woźnego, który co chwila znikał i ukazywał się zpowrotem.
— Proszę mnie zameldować do pani opiekunki.
— A w jakiej sprawie?
— Wczoraj wypuścili mnie z Mokotowa, — odparłem.
— Źle zrobili, — odburknął.
— Czego tu chcecie? — Chciałem prosić o pomoc.
— Teraz niema nic. Możecie iść.
Krew uderzyła mi do głowy. Bez słowa, zapukawszy do drzwi, wkroczyłem do gabinetu.
Przy eleganckiem biurku siedziała wytwornie ubrana oty-